Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Horror w Zgierzu. Pacjenci umierali, byli odwodnieni i niedożywieni

Jaroslaw Kosmatka
Jaroslaw Kosmatka
Jarosław Kosmatka
W trzy dni zmarło pięciu pensjonariuszy Domu Schronienia w Zgierzu. Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie nie-umyślnego spowodowania ich śmierci. Coraz głośniej mówi się też, że Marek N., który prowadził ośrodek, to oszust

We wtorek wieczorem poinformowaliśmy w „Dzienniku Łódzkim” o niewyjaśnionych zgonach pensjonariuszy Domu Schronienia przy ul. Pułaskiego w Zgierzu.

Kolejne dni przyniosły następne tragiczne informacje. Nie wiadomo, jak długo trwałaby gehenna pensjonariuszy ośrodka, gdyby nie dociekliwość dziennikarzy i determinacja rodzin umieszczonych tam osób.

Pierwsze sygnały o nieprawidłowościach w ośrodku dotarły do biura wojewody łódzkiego na początku roku. Zaledwie kilka miesięcy po otwarciu placówki, którą prowadził Kościół Starokatolicki w RP. Dostał on zgodę na prowadzenie w Zgierzu noclegowni dla potrzebujących - samotnych matek i osób bezdomnych.

Horror w domu pomocy w Zgierzu. Jeden pacjent nie żyje

Jednak kontrola przeprowadzona przez urzędników na początku roku nie stwierdziła nieprawidłowości. Gdy inspektorzy weszli w lutym do ośrodka, nie było tam żadnego pensjonariusza, który wymagałby jakiejkolwiek opieki medycznej. Wszyscy zgodnie mówili, że przyszli tylko przenocować. Sytuacja zmieniła się jednak diametralnie. Po kolejnym doniesieniu inspektorzy z Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi weszli na kontrolę w poniedziałek. To, co zobaczyli, można określić tylko jednym słowem: horror. Od razu wezwali pomoc medyczną.

Dwa dni wcześniej, w niedzielę, w placówce była kobieta, która przyszła odwiedzić ciotkę. Zaniepokojona jej stanem zdrowia zadzwoniła na linię alarmową, prosząc o pomoc medyczną. Dyspozytorka pogotowia rozmawiała również z kimś, kto w zgierskim ośrodku podawał się za opiekuna medycznego pacjentki. Obsługa placówki przekonywała, że przyjazd lekarza nie jest potrzebny, bo na miejscu jest lekarz, ponadto pacjentka jest w dobrym stanie. Ponieważ rodzina naciskała i kolejny raz zadzwoniła po pomoc, dyspozytor wysłał tam lekarza nocnej i świątecznej pomocy medycznej.

Bez jedzenia, wody i leków. Wszy, odchody i niezmieniane pieluchy

Lekarz zdiagnozował m.in. zapalenie płuc, przepisał antybiotyki i po otrzymaniu zapewnienia, że jego zalecenia zostaną natychmiast wdrożone, odjechał. Jednak leków nikt kobiecie nie podał. We wtorek znaleźli ją w ośrodku kontrolerzy wojewody. Ocenili, że stan kobiety jest bardzo zły i wymaga ona hospitalizacji. Została przewieziona do szpitala w Zgierzu. Chwilę po przyjęciu na oddział zmarła.

- Ciało zostało zabezpieczone, a wyniki sekcji lekarsko-sądowej będą kluczowe dla postępów śledztwa - mówi Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratora Okręgowego w Łodzi.

Tego samego dnia do zgierskich szpitali przewiezionych zostało jeszcze 12 pensjonariuszy. - Pacjenci przebywali w niehumanitarnych warunkach. Byli wyziębieni, odwodnieni i niedożywieni. Nie mieli zapewnionej należytej opieki medycznej. Z rozmów wynikało, że nie mieli podawanych potrzebnych leków - mówi Edyta Wcisło, rzeczniczka Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi.

Horror w domu schronienia w Zgierzu. Są informacje o innych niewyjaśnionych zgonach

W środę w szpitalach zmarło kolejnych czterech pensjonariuszy ośrodka, a do prokuratury wpłynęła informacja o jeszcze jednym niewyjaśnionym zgonie. - Boimy się o bezpieczeństwo teścia. Niestety mąż i ja pracujemy. Ledwo wiążemy koniec z końcem i nie mamy jak opiekować się teściem, który jest przewlekle chory. Myśleliśmy, że opieka fundacji prowadzonej przez księdza jest najlepszym wyjściem - mówi z płaczem kobieta, która opowiedziała nam szczegółowo o tym, jakie warunki panują w ośrodku.

W środę rano do Domu Schronienia wkroczyli policjanci, prokurator i biegły lekarz sądowy. Zostało wszczęte śledztwo o nieumyślne spowodowanie śmierci co najmniej pięciu pensjonariuszy i narażenie blisko 90 innych na ryzyko utraty życia i zdrowia. Jednocześnie śledczy mówią o możliwych przekrętach finansowych, próbach wyłudzeń pieniędzy od obłożnie chorych ludzi, a nawet wyłudzaniu kredytów i ubezpieczeń pracowniczych, którymi mieli być objęci... podopieczni. Cały ośrodek funkcjonował bowiem w oparciu o pracę wolontariuszy.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Bezinteresowna pomoc sposobem na życie i... zarabianie

Cennik był prosty: miesiąc pobytu samotnej matki to 1500 zł. Bezdomni mieli zniżkę. Musieli płacić 1200 zł. Jednak prowadzący ten dom zapewniali o pomocy w zdobywaniu środków.

Do ośrodka najchętniej przyjmowani byli renciści i emeryci. Z naszych ustaleń wynika, że tak samo prowadzący ośrodek działali w poprzednich miejscowościach, w których prowadzili analogiczne „domy schronienia”. - Nasz wujek zgodził się, by jego renta szła na konto fundacji. W zamian miał mieć godną opiekę w ośrodku prowadzonym przez księży - opowiada kobieta. - Teraz wiem, że mimo wszystko miał szczęście, bo przeżył - dodaje.

Podobny schemat opłacania pobytu podający się za księdza Marek N. stosował w poprzednich placówkach, które prowadził. - Badaliśmy przeróżne wątki finansowe związane z Markiem N. - mówi prok. Artur Orłowski z Prokuratury Rejonowej w Wołominie. - Sprawdzaliśmy też informacje dotyczące znęcania się nad pensjonariuszami.

Marek N. jest wymiarowi sprawiedliwości znany od dawna. Prowadził kolejne domy pomocy, z których po jakimś czasie zaczynały dochodzić sygnały o nieprawościach. Do akcji wkraczali dziennikarze i stróże prawa. Media nazywały te ośrodki „domami strachu” lub „domami horroru”. To jednak nie przeszkadzało Markowi N. w tworzeniu kolejnych placówek i organizacji pozarządowych.

Swoją działalność N. rozpoczął w latach 90. XX w. Otworzył domy opieki koło Olsztyna pod Częstochową, potem w Białej Wielkiej koło Lelowa. Prowadził też ośrodek w Mękarzowie koło Szczekocin oraz w Działach Czarnowskich koło Radzymina. Już w 2001 r. „Dziennik Zachodni” pisał o skandalicznych warunkach panujących w domu w Białej Wielkiej. Skarżyła się na nie matka jednej z podopiecznych domu.

O warunkach, w jakich żyją podopieczni Marka N., naprawdę głośno zrobiło się w 2004 r. - Tam było jak w Oświęcimiu. Na obiad była woda z buraków - mówił o życiu w Białej Wielkiej jeden ze świadków cytowany na początku tego roku przez tygodnik „Przegląd”. Jesienią 2004 r. była współpracownica Marka N. mówiła w programie TVN „Uwaga”: - Był tam człowiek chory na raka. Marek N. ze swoją współpracownicą polali go jakimś płynem myjącym, potem spłukali wężem ogrodowym. Zaprowadzili go do pralni, zamienionej na rupieciarnię, położyli do łóżka. Po godzinie ten chory zmarł.

Horror w domu schronienia w Zgierzu. Próbowali przepisywać na fundację mieszkania podopiecznych?

Marek N. stawał przed wymiarem sprawiedliwości. I niewiele sobie z tego robił. W styczniu 2011 r. miał już sądowy zakaz prowadzenia placówek opiekuńczych. Jednak znów prowadził w Białej Wielkiej dom opieki. Dodatkowo nie wpuścił tam kontroli przysłanej przez urząd wojewódzki i podżegał swoją współpracownicę, by też uniemożliwiała kontrolę. Prokuratura postawiła mu jeszcze zarzut wyłudzenia od pensjonariusza o ograniczonej świadomości 2800 zł.

Sąd zmienił jednak kwalifikację tego czynu i uznał Marka N. za winnego przywłaszczenia mienia. Ostatecznie w lipcu tego roku N. został skazany przez Sąd Rejonowy w Myszkowie na pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Dostał też 700 zł grzywny. Oskarżony odwołał się od wyroku. Rozprawa przed sądem apelacyjnym w Częstochowie ma się odbyć 28 października.

To nie jedyne problemy sądowe Marka N. Na początku 2016 r. do Sądu Rejonowego w Wołominie prokuraotrzy złożyli akt oskarżenia w sprawie o ukrywanie środków przed komornikiem. Według śledczych, Marek N. wmawiał komornikowi, że pieniądze, które ma na koncie, są na pensje pracowników, mimo że w ośrodku nikt nie był zatrudniony.

Wiadomo też, że kilkukrotnie próbowano brać kredyty na pensjonariuszy. - Odbywało się to tak, że osoba w podeszłym wieku szła do banku, brała kredyt, a chwilę później pieniądze darowizną przekazywała na konto fundacji prowadzącej ośrodek. Niestety, w znanych nam przypadkach pensjonariusze umierali dość szybko ze względu na wyjątkowo podeszły wiek i nie byliśmy w stanie udowodnić procederu - mówi anonimowo funkcjonariusz policji.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Marek N. znalazł jeszcze jedną metodę zarabiania pieniędzy na osobach, którymi miał się opiekować. Otóż, w czasie jego działalności w Dąbrówce (woj. mazowieckie), zgłaszał pensjonariuszy do grupowego ubezpieczenia pracowniczego. Gdy umierali, szedł po wypłatę odszkodowania. Idealna metoda zarabiania pieniędzy na śmierci ludzi powiodła się raz. - Z naszych informacji wynika, że PZU wypłaciło za śmierć jednego z pensjonariuszy 50 tys. zł. Później już ubezpieczyciel zorientował się w sytuacji i odmawiał wypłaty odszkodowania - mówi prok. Artur Orłowski.

W każdym z przypadków przewija się nazwisko Marka N. Choć na początku XXI w. został prawomocnie skazany za niezgodne z prawem prowadzenie placówek opiekuńczych i dostał sądowy zakaz obejmowania stanowisk kierowniczych w ośrodkach zajmujących się pomocą społeczną.

Katolickie początki starokatolickiego umiłowania

Udało nam się ustalić, że Marek N. urodził się w rodzinie drobnego, mazowieckiego rolnika w Działach Czarnowskich, które obecnie są małym osiedlem Dąbrówki. Ukończył szkołę specjalną w Brańszczyku, którą prowadziły siostry zakonne. Później skończył Zasadniczą Szkołę Zawodową w Wołominie, choć - zdaniem naszych wielu rozmówców - w rubryce „wykształcenie” zawsze wpisuje „średnie”.

Początkowo Marek N. prowadził działalność we współpracy z Kościołem katolickim. Częstochowskiej „Niedzieli” opowiadał o trudnym dzieciństwie w domu dziecka, co miało uwrażliwić go na los pokrzywdzonych i skłonić do działalności charytatywnej. Ośrodek w Białej Wielkiej otwierał uroczyście jeszcze z błogosławieństwem oraz poświęceniem pomieszczeń przez biskupa kieleckiego Kazimierza Ryczana.

Jednak później drogi jego i katolików się rozeszły. Stało się to po skandalu, jaki wybuchł w prowadzonym przez niego domu opieki w Lelowie. Zarzucano mu znęcanie się nad podopiecznymi i wyłudzanie pieniędzy.

Później Marek N. związał się z niszowym Kościołem Starokatolickim w RP. Przywdział sutannę, a biskup starokatolicki Marek Kordzik wyświęcił go na subdiakona.

Horror w domu schronienia w Zgierzu. Wojewoda wydał decyzję o zamknięciu placówki

Kościół Starokatolicki w RP to niewielka wspólnota religijna, wpisana jednak oficjalnie do rejestru kościołów i związków wyznaniowych i uznawana przez państwo. Kościół powstał w 1996 r., odwołuje się jednak do tradycji utworzonego przed wojną Polskiego Kościoła Starokatolickiego. W latach 60. XX w. wyznanie zostało zdelegalizowane. W 1996 r. zostało wpisane do rejestru związków wyznaniowych jako Kościół Starokatolicki w RP. Na nowym Kościele cieniem położyła się historia jego założyciela - biskupa Wojciecha K., który stał się bohaterem głośnej afery pedofilskiej. W 2008 r. za szereg przestępstw o charakterze seksualnym wobec chłopców Sąd Okręgowy w Warszawie skazał go na sześć lat więzienia. Wojciech K. wyrok sumiennie odsiedział.

Liturgia Kościoła Starokatolickiego w RP praktycznie nie różni się od tej sprawowanej w Kościele rzymskokatolickim. Także stroje duchownych są identyczne z noszonymi przez księży rzymskokatolickich. Starokatolicką liturgię odprawiano też w prowadzonych przez Marka N. ośrodkach. Ale pensjonariusze na udział w liturgii starokatolickiej musieli zgodzić się na piśmie.

Wyznanie jest maleńkie, w całej Polsce ma zaledwie kilka parafii. Aktywne jest w Łodzi, gdzie wikariusz generalny kościoła, ksiądz Henryk Hawryszczak zasłynął jako „bezdomny ksiądz” pomieszkujący w przytulisku. Trudno uwierzyć, by liczący zaledwie kilku duchownych Kościół Starokatolicki w RP nie był świadomy zachowania swojego przedstawiciela Marka N. W 2012 r. o dręczeniu pensjonariuszy przez Marka N. z biskupem Markiem Kordzikiem rozmawiał „Kurier Poranny”. Wtedy Kościół miał dać mu drugą szansę. Dwa lata później do biskupa dotarła „Gazeta Pomorska”. Biskup Kordzik nie miał już wtedy złudzeń. - Dziś wiem, że Kościół był mu potrzebny do przykrycia spraw finansowych. Wiadomo, tu nie płaci się podatków - mówił dziennikarzom.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Marek N. oficjalnie podawał się za ksiądza, choć nie miał do tego prawa. Po tym, jak odszedł z placówki w Dąbrówce, przyjechał do podłódzkiego Zgierza.

Ksiądz Marek N. prosił o pomoc w opiece nad chorymi

Budynek na Dom Schronienia w Zgierzu Kościół Starokatolicki w RP wynajął od łódzkiego oddziału PCK w październiku ubiegłego roku. Umowę podpisał biskup Marek Kordzik, jednak codzienne drobne formalności z upoważnienia samego biskupa wypełniał już Marek N. Dlaczego biskup Kordzik, wiedząc, kim jest Marek N., przekazał mu do prowadzenia kolejny dom opieki? Próbowaliśmy spytać o to biskupa, którego spotkaliśmy przed Domem Schronienia w Zgierzu. Odesłał nas słowami, które nie nadają się do druku.

Gdy tylko „księża” otworzyli ośrodek przy ul. Pułaskiego w Zgierzu, od razu skierowali swoje kroki do pobliskiego Centrum Medycznego „Boruta”. - Przyszło do mnie dwóch mężczyzn. Podawali się za księży i mówili, że otwierają ośrodek pomocy społecznej, gdzie będą trzymali chorych. Pytali, czy mogą liczyć u nas na opiekę medyczną - mówi Zbigniew Muras, dyrektor „Boruty”.

Z pomocy korzystali sporadycznie. Wysyłając do centrum pojedynczych pensjonariuszy na badania lub zamawiając dla nich wizyty domowe.

Śledztwo, kary i koniec gehenny pensjonariuszy z całej Polski

Nie wiadomo, dlaczego nikt z PCK nie sprawdził partnerów biznesowych. W internecie informacji o nich jest mnóstwo, część mediów podaje pełne imię i nazwisko.

Horror w domu pomocy w Zgierzu. Śmierć kolejnych pacjentów

Michał Siemiński, p.o. dyrektor oddziału PCK, podkreśla, że umowę podpisał jego poprzednik i nie zna szczegółów jej zawarcia. - W lipcu, zaraz po objęciu przeze mnie stanowiska, byliśmy tam na kontroli, ale wtedy nie było jeszcze tak źle - wyjaśnia Michał Siemiński. - Znaleźliśmy drobne nieprawidłowości, takie jak lekarstwa leżące koło ogniska czy butelki po piwie. Zgłosiliśmy wątpliwości do inspekcji sanitarnej i nadzoru farmaceutycznego - tłumaczy.

Teraz sprawą ma się zająć centrala PCK. - Podejmiemy odpowiednie działania. Nie jest wykluczone wypowiedzenie temu Kościołowi umowy najmu - mówi Michał Siemiński.

Przenikliwością wykazał się wobec Kościoła Starokatolickiego w RP arcybiskup łódzki Marek Jędraszewski. We wrześniu w Aleksandrowie Łódzkim delegacja Kościoła Starokatolickiego w RP wzięła udział w obchodach 200-lecia miasta. Na ekumenicznych obchodach w kościele św. Stanisława Kostki pojawił się zarówno Marek N., jak i były już biskup Wojciech K. Choć nie byli zaproszeni przez władze miasta, ich obecność oburzyła lokalne media. Przede wszystkim dlatego że, jak pokazał to lokalny portal, obaj panowie wspólnie sadzili w Aleksandrowie dąb pamięci.

Na taki występ zareagował arcybiskup łódzki Marek Jędraszewski. „Istnieją poważne i uzasadnione obawy, że przedstawiciele Kościoła Starokatolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej nie są kapłanami, a ich podstępne działanie, polegające na przechwytywaniu wiernych, jest występowaniem przeciwko zasadom ekumenizmu” - napisał do wiernych z Aleksandrowa arcybiskup. Szkoda, że podobnej czujności nie miały władze cywilne.

Od wtorku śledztwo w sprawie śmierci pensjonariuszy prowadzi Prokuratura Okręgowa w Łodzi. Wczoraj minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro objął to postępowanie swoim nadzorem.

Jednocześnie też zakończyła się ewakuacja pozostałych pensjonariuszy ośrodka, a placówka decyzją wojewody łódzkiego została zamknięta. - W opinii kontrolujących, wobec 27 spośród wszystkich osób przebywających w obiekcie, świadczona była pomoc całodobowa (na prowadzenie ośrodka zapewniającego takie usługi konieczne jest zezwolenie wojewody - red.). Wśród podopiecznych były osoby z Łodzi, Piotrkowa Trybunalskiego, Aleksandrowa Łódzkiego, Pabianic, Strzelec w powiecie kutnowskim, ale także z Bydgoszczy i Solca Kujawskiego - mówi Małgorzata Pyka z Łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego.

Działalność Domu Schronienia została zakończona. Kościół Starokatolicki w RP czeka kara finansowa, a prokuratura zapewnia, że ukarze winnych zaniedbań. Najważniejsze jednak, że pozostali pensjonariusze są wreszcie bezpieczni.

Wydarzenia tygodnia w Łódzkiem 3-9 października 2016 r.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Horror w Zgierzu. Pacjenci umierali, byli odwodnieni i niedożywieni - Dziennik Łódzki

Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki