- Władzy zależało na tym, żeby podzielić ludzi, i w pewnym sensie jej się to udało - mówiła na spotkaniu w ostrołęckim muzeum Magdalena Godlewska. - Ale to minęło. Minęło 35 lat i Polacy się jakoś ogarnęli.
Opis emocji i przeżyć
Żona Tadeusza Godlewskiego, przewodniczącego „Solidarności” w Ostrołęce była jedną z uczestniczek spotkania promującego książkę Marii Rochowicz „Przyszli po mnie... 13 grudnia 1981 we wspomnieniach internowanych z Ostrołęki”. Stało się ono okazją do wspomnień bohaterów „pierwszej Solidarności”. Zbiorem wspomnień jest zresztą sama książka - to wywiady autorki z pięciorgiem internowanych 13 grudnia działaczy „Solidarności”.
- To nie jest praca historyczna, zależało mi bardziej na opisie emocji i przeżyć towarzyszących tym osobom w czasie internowania - mówiła Maria Rochowicz. - Także, a może przede wszystkim, tych najbardziej osobistych, związanych z sytuacją, kiedy w jednej chwili zostawia się bliskich i jest się wywożonym nie wiadomo gdzie i nie wiadomo na jak długo. Miałam zresztą pokusę uzupełnić tę książkę o rozmowy z żonami i bliskimi moich bohaterów - wyznała.
Namiastką tego były wspomnienia wypowiedziane podczas spotkania.
Nas, kobiet, z Ostrołęki internowanych były trzy. Zawieziono nas najpierw wszystkich, razem z mężczyznami do Iławy, potem do ośrodka dla kobiet w Ostródzie
- Kiedy zabrali męża byłam w gipsie, ze złamanym obojczykiem - opowiadała żona Roberta Mamątowa - Maria. - I zostałam z tym gipsem i trójką małych dzieci. Robert miał jednak jeszcze gorzej. Wiem, że na początku cela, w której go zamknęli, miała wybite szyby w oknach, musieli je czymś zasłaniać, żeby jakoś wytrzymać. A zima była przecież sroga. Jak po trzech tygodniach pozwolili mi na pierwsze widzenia, zobaczyłam Roberta w tym samym ubraniu, w którym zabrali go z domu. Warunki były wtedy tragiczne, ale jakoś trzeba się było z nimi zmierzyć. Dziś nawet wspominać trudno...
- Przeżyliśmy w tej Iławie (gdzie internowane były w większości osoby z Ostrołęki - przyp. red.) ciężki czas, ale myślę, że trudniej było tym, którzy zostali w domach i nie wiedzieli co się z nami dzieje - mówił z kolei Stanisław Gerwatowski.
A Alicja Hermanowska-Juziuk z pogodą ducha i uśmiechem na twarzy opowiadała anegdoty o tamtym czasie.
- Nas, kobiet, z Ostrołęki internowanych były trzy. Zawieziono nas najpierw wszystkich, razem z mężczyznami do Iławy, potem do ośrodka dla kobiet w Ostródzie (potem jeszcze Alicja Hermanowska-Juziuk trafiła do dużego ośrodka internowania dla kobiet w Gołdapi - przyp. red.). Jak nas wieziono, milicjant wyjął termos z herbatą, którą przygotowała mu na drogę żona i nas poczęstował - opowiadała.
Haftowanie znaków „Solidarności”
Hermanowska-Juziuk opowiadała o zasadach i zwyczajach panujących w ośrodku odosobnienia.
- Czy było nam ciężko bez najbliższych i bez dzieci? Oczywiście, że tak. Obowiązywała jednak jedna podstawowa zasada: Nie pokazujemy słabości. Nikt z tych, którzy nas tam pilnowali nie miał prawa zobaczyć ani jednej łzy. I nie zobaczył! Płakało się w celach, do poduszki, ale nigdy przy klawiszach!
Działaczka „Solidarności” z ostrołęckiej elektrowni opowiadała też, jak panie radziły sobie z więzienną codziennością.
- Najpopularniejszym chyba zajęciem było haftowanie znaków „Solidarności”. Wszędzie gdzie się dało, na ubraniach, na kocach. Pruło się co nadawało się do prucia i haftowało tę naszą „Solidarność” - opowiadała pani Alicja.
Podczas przesłuchań przez ubeków, też starałyśmy się robić żarty. Jedna pani profesor, polonistka, miała swój popisowy numer. Jak jej ubek zadał jakieś pytanie, ona mówiła: „Jakby pan jeszcze raz powtórzył, albo jeszcze lepiej, zanucił, to ja panu powiem z jakiego regionu Polski pan pochodzi. I pana rodzina.”... I ci idioci nucili
Były też chwile, kiedy poduszki internowanych kobiet, musiały być mokre od łez. Jak choćby w Wigilię 1981 roku. W ten najbardziej rodzinny dzień roku.
- Święta spędziłam jeszcze w Ostródzie. Normalnie dostawałyśmy do celi, gdzie były nas trzy, pół bochenka chleba. Na Wigilię dostałyśmy jeszcze po całym kawałku smalcu. Do tego ja, bo miałam chyba względy u jednego klawisza, dostałam do celi, czego nie można było mieć, mały nożyk. Mogłyśmy więc pokroić chleb i posmarować smalcem. Taka to była ta nasza Wigilia.
Nawet jednak takie chwile nie mogły złamać kobiet „Solidarności”. Alicja Hermanowska-Juziuk opowiadała jak internowane działaczki prowadziły z władzą swoistą grę. Momentami śmieszną...
- Miałyśmy naczelnika, który nas się chyba po prostu bał, generalnie starał się unikać. I zawsze, jak tylko była taka możliwość, każda za punkt honoru miała jak najszybciej do niego podbiec i powiedzieć „dzień dobry” - opowiadała.
I nietrudno wyobrazić sobie komizm tej sceny. Podobnie jak tej:
- Podczas przesłuchań przez ubeków, też starałyśmy się robić żarty. Jedna pani profesor, polonistka, miała swój popisowy numer. Jak jej ubek zadał jakieś pytanie, ona mówiła: „Jakby pan jeszcze raz powtórzył, albo jeszcze lepiej, zanucił, to ja panu powiem z jakiego regionu Polski pan pochodzi. I pana rodzina.”... I ci idioci nucili - śmiała się Alicja Hermanowska-Juziuk.
Nie tylko do anegdot ograniczyło się jednak wspomnieniowe spotkanie ostrołęckich internowanych. Mówili oni także o tym jak odkrywali przykrą prawdę o tym, że wśród ich kolegów zdarzali się współpracownicy służb, donosiciele. Tu przewijało się przede wszystkim nazwisko Roberta Kreczmana, jednego z najważniejszych działaczy „Solidarności” w Ostrołęce, jak się okazało, TW.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
- Polski samolot musiał nagle lądować na Islandii. Nerwowa sytuacja na pokładzie
- Gwiazdy „Pulp Fiction” na 30. rocznicy premiery filmu. Niektórych zabrakło
- Kokosanka pingwinem roku. Ptak z gdańskiego zoo bije rekordy popularności
- Sto dni do rozpoczęcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Co mówią mieszkańcy Paryża?