Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdyby miłość mogła wskrzeszać, byłbyś tu ze mną. Historia miłości silniejszej od śmierci

Krystyna Trzupek
Krystyna Trzupek
Małgorzata Janik: Do końca życia będę mamą, mimo, że synek odszedł pół roku temu. Jest moim aniołem i teraz to on się mną opiekuje
Małgorzata Janik: Do końca życia będę mamą, mimo, że synek odszedł pół roku temu. Jest moim aniołem i teraz to on się mną opiekuje Archiwum domowe Małgorzaty Janik
Urodziła, kołysała, czytała bajki. Nauczyła mówić ,,mama” i stawiać pierwsze kroki. Potem patrzyła na jego cierpienie, agonię i śmierć. Była pierwszą osobą, która utuliła go po porodzie i to ona zamknęła mu po raz ostatni oczy.

Mikołaj odszedł pół roku temu. - Nie da się porównać cierpienia po stracie dziecka do niczego innego. Ono rozsadza mózg, rozrywa serce. Tej miłości śmierć nie kończy, przeciwnie, potęguje. Myślę, że nawet Bóg jest zaskoczony tym, jak bardzo może kochać matka – opowiada Małgorzata Janik z Młynnego.

Wyczekane szczęście

Wymodlony, śliczny, zdrowy chłopczyk. Urodził się 26 listopada, 2004 roku. Dostał 10 punktów w skali Abgar. - Mikołaj, Mikuś, moje szczęście – cieszyła się pani Małgorzata. Macierzyństwo sprawiało jej wielką radość, bo i synek był nadzwyczaj inteligentny. Na roczek chodził, recytował z pamięci wiersze.
- karmiłam go piersią aż do czwartego roku życia – uśmiecha się kobieta i dodaje: mieliśmy swoje wieczorne rytuały. Głaskałam go palcem po czole przed snem, a on szeptał: Mamusiu, tak bardzo cię kocham.

Ja już nie wyzdrowieję

Kiedy skończył trzy latka coś zaczęło się psuć. Padaczka lekoodporna zburzyła rodzinną idyllę. Zrobił się jakiś nieswój, w jego oczach malował się dziwny smutek. Lekarze uspokajali, ale Mikołaj wyraźnie zaczął cofać się w rozwoju. W końcu wylądowali w szpitalu w Prokocimiu.
- Mikusiu, o co płaczesz? Będzie dobrze – uspokajała pani Gosia.
- Nie będzie. Mamusiu, ja już nie wyzdrowieję – odpowiedział 4-latek.
To były jego ostatnie pełne zdanie, które wypowiedział.
Z diagnozą: choroba Battena typu II pani Małgorzata długo nie mogła się pogodzić. Dzieci z tą chorobą żyją 12 lat. Powoli tracą wszystkie nabyte umiejętności: mowę, zdolność chodzenia, siedzenia, widzenia, jedzenia buzią.
- Nie wierzyłam, wyparłam ją ze świadomości, buntowałam się, kłóciłam z lekarzami, na siłę chciałam im wszystkim udowodnić, że się mylą i że Mikuś wyzdrowieje – opowiada kobieta.
Skontaktowała się z lekarzami z Ameryki, obiecywali, że są w trakcie badań nad lekiem i że dzieci z tą chorobą będzie można leczyć. Uczepiła się tej nadziei. Mikołaj dwa razy miał przeszczep komórek macierzystych. Koszt jednej terapii to 60 tys. zł. Zakładała zbiórki, pisała do fundacji. Po przeszczepie stan Mikołaja się nie pogarszał, ale i nie poprawiał. Wtedy doszło do jej świadomości, że Mikołaja można leczyć, ale nie wy-leczyć.
Tymczasem choroba zaczęła upominać o swoje, brutalnie i bez litości. Najpierw Mikołaj przestał chodzić, potem mówić. Reagował tylko płaczem i śmiechem. Na końcu stracił wzrok. Z tym najbardziej nie mógł się pogodzić. - Nasze wieczory, kiedy czytałam mu bajki, pokazywałam obrazki, stały się męczarnią. Reagował histerycznym płaczem, uporczywie zakładał okulary, tak bardzo nie chciał stracić tego kontaktu ze światem – wspomina kobieta. W końcu się uspokoił. Jego oczy stały się nieruchome.

Będę Twoim wzrokiem

Pani Małgorzata była jego rękami, nogami, oczami. Kiedy przestał chodzić, woziła go wszędzie na wózku. Kiedy stracił wzrok mówiła mu o wszystkim: Mikusiu, dziś piękna pogoda, posadziłam ci kwiaty, ugotujemy obiad, będzie twoja ulubiona zupa, kupiłam nam takie same koszulki, czerwone. Każdy dzień był zaplanowany. Na imieniny i urodziny Mikołaja stroiła cały dom, były prezenty, nawet jeśli Mikołaj już nie mógł się nimi cieszyć. - Zachłannie chłonęliśmy to życie z Mikołajem. Był moim całym światem, byliśmy odrębnymi osobami, a jakby jednym ciałem. Wszędzie razem. Powoli przestałam myśleć o sobie w liczbie pojedynczej, zawsze byliśmy my – wspomina kobieta.

Lepiej, by się udusił

Chłopiec od jakiegoś czasu karmiony był już sondą, teraz przyszła kolej na rurkę tracheostomijną. - Podstawiono mi kartkę do podpisania, że w przypadku zagrożenia życia nie będę go ratowała i nie wyrażam zgody, by robili to inni. Mówili, że po co zakładać mu rurkę. Lepsze dla niego 2 tygodnie duszenia się, niż życie w takim stanie przez kilka lat. Nigdy się na to nie zgodziłam – zaznacza. Po chwili kontynuuje: Reanimowałam go wiele razy. Proszę nie pytać, co się wtedy czuje. Proszę nie pytać, co czuje matka, która patrzy, jak ciałem jej syna wstrząsa ból, a ona nawet nie może go przytulić, bo najmniejszy dotyk tylko potęguje cierpienie. Były momenty bezradności i nieutulonego żalu, ale jeśli nawet w nocy wyłam, to rano brałam się w garść i z uśmiechem mówiłam: Dzień dobry, kochanie!

Leć Aniołku do nieba

- Zaskoczył mnie odchodząc. Przeczuwałam zbliżający się koniec, ale starałam się nie słyszeć tego głosu, że to już – wspomina kobieta. - Zawsze mu powtarzałam: Synku, nie bój się śmierci. Będę wtedy przy tobie, będę trzymała cię za rękę. I tak, jak pomogłam ci przyjść na świat, tak i wtedy odprowadzę cię na drugą stronę.
Wtorek, 23 kwietnia. Była godzina 20.00 kiedy aparatura zaczęła piszczeć. Zdążyła jeszcze zadzwonić do pielęgniarki i taty. Reanimowała go 15 minut do przyjazdu karetki, potem trzymała za rękę, tak, jak obiecała, tuliła jego główkę. - Nie bój się Misiu, mama jest obok - szeptała. Z oczu chłopca spłynęła jedna, duża łza i potoczyła się po policzku. Odszedł. - Leć aniołku do nieba – wyszeptała przez łzy. W nocy czuwając przy nim zasnęła. Obudził ją tupot dziecięcych stópek. - Czy to ty syneczku, biegasz już w niebie – pytała.
Rano kupiła mu najpiękniejsze ubranie. Umyła jego młode ciało, ubrała, jak wtedy, gdy był niemowlakiem. Tylko wtenczas uśmiechał się, wyciągał rączki, gaworzył, teraz miał zamknięte oczy, był zimny, ale na jego twarzy malował się spokój, wyglądał jakby spał. Długo tuliła i całowała. Zupełnie jak wtedy, kiedy pierwszy raz po porodzie dano jej go na ręce.
Pogrzeb. - Myślałam, że po ludzku tego nie przeżyję, że jak odejdziemy to razem – opowiada pani Małgorzata. Na chwilę milknie, później ciągnie dalej: Podczas naszej Drogi Krzyżowej modliłam się o trzy rzeczy: Po pierwsze, by odszedł w domu, nie w szpitalu, po drugie by nie cierpiał, po trzecie, by to nie była zima, by otuliła go ciepła, wiosenna ziemia. Wszystko się spełniło.

Mamo, masz żyć!

Przez pierwsze trzy dni była w totalnej rozsypce. Biegała kilka razy na cmentarz.
- Prosiłam syna, by pomógł mi to znieść z godnością. Pomógł. Byłam w totalnym szoku, ale nie zwariowałam. Gdy zaczynałam płakać, słyszałam: mamo, podlej kwiatki, mamo umyj się, mamo, masz jeść!
Do rzeczywistości pomógł jej wrócić bezlitosny system. Po śmierci syna nie mogła sobie pozwolić na żałobę. - Odebrano mi wszystkie świadczenia, zostałam bez środków do życia. Z Urzędu Pracy dostałam 600 zł przez pół roku. Musiałam szukać pracy, państwa nie obchodziło, że zmarło mi dziecko – zaznacza.

Nauczyć się marzyć

Jak żyje się po stracie dziecka? - Ciężko, choć upłynęło już kilka miesięcy. Gdy dopada mnie szaleństwo i tęsknota, brutalnie sprowadzam się na ziemię. Pytam samą siebie: Czy chciałabyś by dalej tak cierpiał? Leżał tyle lat bez słowa skargi. Wystarczy! Cisza tego domu mnie zabija, staram się jak najmniej tutaj przebywać. Do końca życia będę mamą. Gdybym nie była wierząca, pochłonęłaby mnie otchłań – ścisza głos.
Jakie ma pani marzenie? – pytam na koniec. - Nauczyć się zamieniać słowo ,,muszę” na ,,chcę”. Nie chcę zapomnieć, tylko uspokoić zbolałe serce, nauczyć się żyć na nowo, inaczej. Tu urywa, patrzy na zdjęcie synka i szepce: Gdyby miłość mogła wskrzeszać, byłbyś tu ze mną. Jedyna nadzieja w tym, że tobie kochanie, gdzieś tam, jest lepiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Gdyby miłość mogła wskrzeszać, byłbyś tu ze mną. Historia miłości silniejszej od śmierci - Gazeta Krakowska

Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki