Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Doda Elektroda bez "prądu"

Jarosław Sender
Takich tłumów w Makowie dawno nie widziano. Koncert Dody ściągnął na miejski stadion tysiące ludzi, nie tylko makowian - trudno było przejechać ulicami wokół stadionu a nawet główną ulicą, w kierunku Szelkowa. Przyjechali fani z Przasnysza, Pułtuska, Ostrołęki, Warszawy. Pewnie dlatego, że Dorota Rabczewska w tych rejonach występowała po raz pierwszy. Jak się okazuje, do tej pory nie koncertowała nawet w swoim rodzinnym mieście - Ciechanowie. Fani Dody nie kryli jednak rozczarowania.

Moralna do bólu

Sławna "skandalistka" dała w Makowie anemiczny, zwyczajny i wyjątkowo "moralny" koncert. Najbardziej "obscenicznym" gestem, jaki wykonała artystka, było pogłaskanie się po pupie (na zdjęciu). Żadnego ekscesu nie było, nic się nie wydarzyło, ani na scenie, ani wśród zgromadzonego tłumu. Najwięcej zamieszania robiła ochrona Dody, chociaż wśród widzów panował całkowity spokój.

Doda zaśpiewała kilka przebojów, zrobiła trzy dłuższe przerwy, cztery razy się przebrała, pokrzyczała, pokazała film wideo nakręcony w dzieciństwie, z którego wynikało, że już wtedy zaczęła śpiewać. Tłum widzów zachęcony przez piosenkarkę trochę pośpiewał, też pokrzyczał, pogwizdał (ale bez przesady), poklaskał i bez większych emocji rozszedł się do domów.

Z całą pewnością makowski koncert Dody Elektrody nikomu nie zapadnie na długo w pamięć.

"Swojaki" na scenie i pod sceną

Występy gwiazdy wieczoru poprzedzone zaś były całodniowymi prezentacjami lokalnego dorobku na scenie.

Śpiewał wiec zespół Deo Gracias i Klub Seniora "Wrzos", tańczyły pary ze szkoły "Image", hiphopowo zaszalała grupa Planet Step Squaw, grała Miejska Orkiestra Dęta pod batutą Tadeusza Wiśniewskiego. Oryginalnie brzmiał koncert makowskiego zespołu Basium Camoris. Było więc czego posłuchać i na co popatrzeć. Zwłaszcza, że artyści to "sami swoi", więc cieszyli oko i ucho najbliższych - rodziców i przyjaciół.

A wokoło szalały dzieci w wesołym miasteczku, zaś dorośli w piwnych ogródkach rozstawionych przez sponsora koncertu Dody "Browary kasztelańskie". Choć tu zaszaleć było trudno, wobec obowiązującego regulaminu.

- Jestem oburzona, zaglądali mi do torebki, czy nie przenoszę alkoholu! Jakim prawem? Co to za zwyczaje! - bulwersowała się pewna pani. Nie ona jedna zresztą.

W kolejce po... karkówkę

Inni narzekali na gastronomię: około 18.00 w "ogólnodostępnym" ogródku (tym, gdzie piwo było tańsze) zabrakło wszystkiego - nie było podpałki pod grilla, więc karkóweczki i kiełbasek też nie. Gaz z butli "wyszedł" - nie było zatem ziemniaków, frytek - niczego, poza chłodną kaszanką. Niedobór ten nie trwał długo, po godzinie znów można było zaspokoić głód, ale wcześniej trzeba było odstać swoje w długiej kolejce. Ten organizacyjny dyskomfort denerwował bywalców Dni Makowa.

A poza tym - jak mówili - było OK, choć niektórzy zastanawiali się, czy zamiast płacić co roku za występy, nie lepiej zaoszczędzić na porządną własna scenę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki