Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co cię nie zabije, to cię wzmocni

anek
Beatę mąż porzucił niedługo po przyjściu na świat ich niepełnosprawnego dziecka. - Nauczyłam się już liczyć tylko na siebie - mówi matka i porzucona żona. Czteroletni Mateusz, który urodził się z dziecięcym porażeniem mózgowym, podobnie jak jego o cztery lata starsza, zdrowa siostra nie mają żadnego kontaktu z ojcem.

Choroba Mateuszka była dla Beaty szokiem. Pierwsze dziecko urodziła przecież zupełnie normalne i zdrowe. Szybko otrząsnęła się jednak z tego szoku i zapewniła choremu synkowi w miarę normalne życie. Jej mąż tego nie potrafił. Odszedł, zostawiając ją z dwójką małych dzieci zdaną wyłącznie na siebie.
- Poradziłam sobie i jestem z tego bardzo dumna. Dziś powtarzam sobie: co cię nie zabije, to cię wzmocni. Mnie nie zabiło, chociaż był taki moment, gdy już miałam w ręku fiolkę leku i marzyłam tylko o tym, by zasnąć i nigdy się nie obudzić, nie zmagać z trudnościami, bólem i tęsknotą za mężem, który okazał się łajdakiem. Żaden facet z jajami nie zostawia kobiety w takiej sytuacji, a już na pewno nie porzuca dwójki swoich dzieci, zwłaszcza gdy jedno jest chore - Beata czule głaszcze syna po głowie. Drobna blondynka, w sweterku i dżinsach, wygląda jak studentka, a nie matka dwójki dzieci i kobieta po przejściach.
Dzieci bawią się na dywanie. Ośmioletnia Iza troskliwie zabawia młodszego brata. Beata proponuje, żebyśmy przeszły do kuchni.
- Iza jest teraz w tym wieku, kiedy coś zaczyna rozumieć, ale nie do końca, nie chcę przy niej opowiadać o ich ojcu. Ona i tak bardzo przeżywa, że nie ma z nim kontaktu. Jeszcze na początku Sławek interesował się troszkę Izą, pytał swoją matkę, z którą ja utrzymuję kontakt, co z Izą, przesyłał jakieś drobne upominki, raz nawet dzwonił. Potem przestał i teraz właściwie w ogóle nie interesuje się nami. Myślę, że mała cierpi z tego powodu, chociaż rozumiejąc co nieco z tej sytuacji i solidaryzując się trochę ze mną udaje, że ojciec nie jest jej potrzebny - mówi Beata. Sytuacja, kóra przerasta Gdyby Mateusz był zdrowym dzieckiem, gdyby urodził się z dziesięcioma, zamiast pięcioma punktami w skali Apgar - czy jego rodzice byliby do dziś przykładną rodziną? Beata kiedyś się nad tym zastanawiała.
- Pobraliśmy się z chyba miłości, dziś już niczego nie jestem pewna. Kiedy urodziła się Iza, ja zajęłam się domem i zrezygnowałam na jakiś czas z pracy, jestem nauczycielką, a Sławek zarabiał na rodzinę. To były dobre lata, wydawało mi się, że jesteśmy kochającą się i szczęśliwą rodziną. Kiedy zaszłam w drugą ciążę, cieszyliśmy się oboje i oboje chcieliśmy, żeby to był chłopiec - opowiada Beata.
Nie przypomina sobie żadnych objawów tego, że w ich małżeństwie źle się dzieje. Owszem, bywały sprzeczki, fochy, jak to w każdym związku.
- Ostatnie tygodnie ciąży byłam w szpitalu, Sławek zachodził tam prawie codziennie. Aż do dnia narodzin naszego synka - widać, że wspomnienia sprawiają Beacie przykrość. - Kiedy dowiedziałam się, że Mateusz nie jest cały i zdrowy, jak sobie wymarzyłam, przeżyłam szok. Coś tam wiedziałam o porażeniu mózgowym, ale to było dla mnie coś, co mogło dotyczyć innych ludzi, nie mnie. Cały czas czekałam, że Sławek przyjdzie, przytuli mnie, powie, że wszystko będzie dobrze. Przyszedł dopiero następnego dnia. Nie był skory do przytulania - opowiada Beata. Kiedy do innych pacjentek przychodziły całe uszczęśliwione rodziny, przy jej łóżku panowała nienaturalna cisza. Nawet jak ktoś przychodził - teściowa, kuzynki - uśmiechy były jakieś zdawkowe.
- Prawie natychmiast zauważyłam, że Sławek unika małego. Nic go do niego nie ciągnie. Nawet w pracy nie powiedział, że urodził mu się syn, jakby się go wstydził. Niby mi pomagał przez te pierwsze dni, ale nie wkładał w to serca. Jak tylko mógł, wychodził z domu. Jak mały miał cztery miesiące, spakował się i odszedł tłumacząc, że sytuacja go przerosła - opowiada Beata. - Byłam przerażona i zrozpaczona. Z jednej strony jestem zdana tylko na siebie. Moja mama nie żyje, tata sam wymaga opieki po dwóch zawałach, a jedyna siostra mieszka na Kielecczyźnie. Z drugiej, kochałam swojego męża i trudno było mi się pogodzić z jego odejściem. Najpierw łudziłam się, że oswoi się z nową sytuacją i wróci do domu. Tłumaczyłam sobie, że dla mężczyzny to trudniejsze, że on potrzebuje czasu itd. Ale czas mijał, a on nie wracał - wspomina Beata.

Kobieto, weź się w garść

Miotała się jak zranione zwierzę po klatce. Połykając garści uspokajających leków, usiłowała zorganizować sobie życie, z łapanki poszukując kogoś, kto mógłby ją podwieźć z małym na rehabilitację, po Izę do szkoły. A i oszczędności zaczęły się kurczyć.
- Którejś nocy chodząc od okna do okna, patrząc, licząc że zobaczę wracającego męża, sparaliżowała mnie myśl, że on odszedł do innej kobiety. Może choroba Mateusza była tylko pretekstem? Kilka miesięcy spędziłam na zastanawianiu się nad tym. Byłam w fatalnym stanie psychicznym. Całą energię kierowałam na to, aby zapewnić dzieciom opiekę, w ciągu dnia stawałam na głowie, żeby podołać obowiązkom, bez prawa jazdy, bez samochodu, bo naszym wspólnym odjechał mąż, łaściwie bez żadnego dochodu, bo dumna nie kontaktowałam się z nim i nie upominałam o pieniądze na dzieci. Nocą płakałam do świtu, wyciągając z szafy swetry męża, wtulając się w nie i zwyczajnie tęskniąc do człowieka, którego kochałam. Nie mogłam się pogodzić z tym, że postąpił ze mną jak ostatni łajdak - opowiada Beata zapalając papierosa. Miała już nie palić, ale trudno jej tak spokojnie opowiadać.
Był moment, kiedy myślała, że już dalej nie da rady, że po prostu musi skończyć z tym wszystkim, bo już nie ma siły codziennie zmagać się z życiem. Ale nie łyknęła wtedy tych tabletek. - Stchórzyłam i dzięki Bogu. Któregoś dnia uświadomiłam sobie, że on nie wróci. Wyjechał do Warszawy, tam znalazł pracę, podobno nawet związał się z jakąś kobietą. Nie kontaktował się z nami. Przychodziła do mnie tylko jego matka. Ani przez chwilę go nie broniła, wręcz przeciwnie, próbowała jednak jakoś nam pomagać licząc mimo wszystko na to, że on zmieni zdanie i zechce wrócić do domu. I któregoś dnia teściowa, tak jak ja, zrozumiała, że on nie wróci. Zawsze wykazywała się wobec mnie dużą szlachetnością i choć to jej syn, stanęła po stronie mojej i dzieci. Kiedy powiedziałam jej, że składam pozew o rozwód, będę chciała alimenty, poklepała mnie po ramieniu i powiedziała: "tylko wysokie, żeby moim wnukom niczego nie brakowało" - wspomina Beata.
Wtedy, przed sprawą rozwodową, widzieli się po raz pierwszy od miesięcy. Zapytał o dzieci, ale bez większego zainteresowania.
- Rozwiedliśmy się stosunkowo szybko i bez emocji. Wtedy już nic do niego nie czułam, tylko pogardę. Nie dlatego, że mnie rzucił, żon można mieć wiele, tylko dlatego, że porzucił swoje dzieci. Tego się nie robi. Nigdy nie stawałabym im na drodze do normalnych kontaktów, ale on ich nie chce. Ani przedtem, ani teraz - stwierdza stanowczo Beata.

Mama Beata, tata Beata

Wróciła do pracy w szkole, zrobiła prawo jazdy. Z czasem udało się jej kupić małe autko. Zorganizowała się jak w zegarku - praca, zakupy, rehabilitacja Mateusza, rytmika Izy, pranie, gotowanie obiadu na następny dzień. Pomaga sprawdzone grono znajomych i teściowa, która nigdy nie odmówiła pomocy, chociaż podobno urodził się jej następny, tym razem zdrowy wnuk. Beaty to już nie obchodzi.
- Koleżanki z pracy na początku łapały się za głowy pytając, jak sobie radzę sama, z dwójką dzieci, z jednym niepełnosprawnym. A ja odpowiadałam, że sama nie wiem, ale radzę sobie jakoś, bo po prostu nie mam innego wyjścia. Jak człowiek musi, poradzi sobie ze wszystkim, bo nie ma wyboru - uśmiecha się na wspomnienie ostatniej wywiadówki u Izy. Pani pytała o imiona rodziców. Iza zapytana o mamę, odpowiedziała Beata, potem o tatę - też Beata. Wychowawczyni zaniemówiła. - Iza czasem pyta o to, dlaczego taty nie ma i dlaczego nie mieszka z nami. Jakoś staram się jej to tłumaczyć. Ale jak dziecku wytłumaczyć, że jego ojciec żyje, ma nową rodzinę, a o nim nie chce nawet słyszeć? Jak ma to zrozumieć dziecko, skoro ja, dorosła, tego nie rozumiem? - pyta Beata. Jakoś poukładała swój świat, problemy ją zahartowały. Jest silna, nie da już sobie ani dzieciom zrobić krzywdy. A czy jeszcze kiedyś zaufa mężczyźnie?
- Mam nadzieję, że tak, chociaż niełatwo będzie pewnie znaleźć mężczyznę, który będzie chciał być ojcem dla niepełnosprawnego dziecka, skoro jego rodzony nie chciał nim być. Czasami sama siebie podziwiam, jak zdołałam z tego wyjść, bo jak teraz wspominam te pierwsze miesiące, to był koszmar. Iza, którą trzeba było szybko zapisać do przedszkola, a która płakała tam i chciała do mamy. W domu maleństwo, którego rehabilitacji trzeba poświęcić pół dnia. Praca, bo przecież trzeba z czegoś żyć. I proszenie kogoś o podwiezienie. Byle jaka awaria w domu, a ja bezradna, bo przecież przedtem nie musiałam takich rzeczy robić. I samotność, tęsknota, puste szuflady po rzeczach męża. Mało brakowało, żebym zwariowała. Ale nauczyłam się i prowadzić auto, i przepchać zlew, i pomalować kaloryfer, i wymienić uszczelkę, i mnóstwa innych pożytecznych rzeczy. Ale na początku potrafiłam tylko siedzieć w domu, płakać i czekać cierpliwie na dźwięk otwieranego w drzwiach zamka, bo tylko on ciągle miał klucze do naszego mieszkania - wspomina.
- Dziś, jak na to patrzę już z jakiegoś dystansu, to myślę mimo wszystko, że gdyby nasz związek był naprawdę ważny i solidny, choroba dziecka scaliłaby go, a nie rozbiła. A jednocześnie nie mogę pojąć, jak mój były mąż mógł się okazać taką miernotą i tchórzem? Do tej pory nie rozumiem, jak można nie mieć w sobie krztyny odpowiedzialności i zostawić kobietę w takiej sytuacji - wzrusza ramionami Beata.
- Nauczyłam się już nie wstydzić tego, co było, choć nie potrafię jeszcze myśleć o tym bez emocji. Stałam się silna i dzisiaj wiem, że człowiek jest w stanie przetrwać wszystko, gdy nie ma wyboru. Nawet czasem dochodzę do wniosku, że ludzi spotykają gorsze tragedie, niż moja. Żyją moje dzieci, żyję ja. Z naszym zdrowiem nie jest najgorzej, na chleb nam nie brakuje, a z kłopotami już się nauczyłam sobie radzić - optymistycznie zapewnia Beata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki