Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Być zimną suką

possowski
Rozmowa z Mają Sablewską - menedżerką gwiazd, jurorką pierwszej edycji programu "X Factor"

Rozstaję się z "X Factor", nie z TVN - napisałaś na blogu. Podobno masz poprowadzić swój program. To prawda?
- Pierwsze pytanie, a ja już nie mogę odpowiedzieć... Po pierwsze, nie chcę zapeszyć. Za dużo jest zazdrośników, by o tym mówić tak wcześnie. Na pewno chcę zostać w TVN, być lojalna wobec stacji, bo jej władze postąpiły uczciwie wobec mnie. Szczerze rozmawialiśmy o "X Factor", a ja lubię szczerość, nawet jeśli boli. Kiedy dopnę swego i ustalę szczegóły, to powiem o tym, o czym teraz nie chcę mówić.

Czyli coś grubszego się jednak kroi?
- Kroi się kilka spraw. Po pierwsze - już nie będę menedżerem, tylko producentem i doradcą wizerunkowym. Pełnię tę rolę od pół roku, współpracuję z jedną z firm kosmetycznych, prowadząc bloga majasablewskablog.pl, gdzie między innymi oceniam ich kosmetyki. Promuję też modę uliczną, czyli tak zwany "London look". Mam satysfakcję, bo już są owoce. Zaledwie po pół roku współpracy firma kosmetyczna ogłosiła, że w połowie grudnia pod względem ilości sprzedanych kosmetyków do makijażu w drogeriach w Polsce jest numerem jeden. Satysfakcjonujące jest, że konkurencja ten sposób promocji od nas kopiuje. Słyszałam już, że inne znane osoby mają blogować dla kolejnych marek...

Nie będzie ci żal świata gwiazd? On daje splendor.
- Nigdy mi na nim nie zależało. To, co się teraz wokół mnie dzieje, przyjmuję z dobrodziejstwem inwentarza, ale bez nadmiernego zachwytu. Nie będzie mi tego brakowało.

W kwestii "X Factora" - ty podziękowałaś im czy oni tobie?
- Żeby odpowiedzieć, ale nie powiedzieć za dużo… Byłabym ostatnim kretynem, gdybym podziękowała za udział w show, który odniósł ogromny sukces. Chciałam nadal brać udział w programie, ale uniemożliwił to konflikt jurorów.

Czyli jednak był?
- Był. I na tyle przekładał się na program, że władze stacji uznały, iż lepiej, by go nie było.

Dlaczego tak iskrzyło między tobą a Kubą?
- Wolałabym do tego nie wracać. Mogłabym za dużo powiedzieć i potem tego żałować.

A co byś podpowiedziała Tatianie Okupnik, która zastąpiła cię w jury?
- Życzę jej jak najlepiej, ale z tego, co wiem, ma swoich doradców. Proszę o kolejne pytanie.

Czy program typu talentshow może wykreować gwiazdę?
- Kilka razy się udało. Świetnie sobie radzi Monika Brodka, słyszałam ostatnio bardzo dobrą płytę Ali Janosz, która kiedyś wygrała "Idola". Wtedy się pogubiła, była za młoda, musiała dojrzeć. Jej ostatni krążek jest bardzo dobry. Taki program to szybkie wejście na "Mount Everest". Niebezpieczeństwo jest takie, że można się zachłysnąć błyskiem fleszy i równie szybko spaść z tej "górki". Większość, niestety, tak właśnie kończy. To, co zrobił Michał Szpak, pokazuje, że można zbłądzić. Poza tym taki program powinien bardziej stawiać na ludzi, którzy wykonują własną muzykę. Nie da się wykreować tożsamości muzycznej - ją się ma albo nie.

Co tworzy gwiazdę?
- Talent, pokora i szczęście.

Pokora? To nie jest najczęściej występująca u artystów cecha.
- Dlatego tak wielu z nich kończy tak, jak kończy. Zamiast ludzi, którzy zmieniają świat - jak Amy Winnehouse czy Kurt Cobain - mamy takich, których kariera zamyka się na jednej piosence.

Wymieniłaś zagraniczne gwiazdy. A co z Polską?
- Był Czesław Niemen, którego kocham. Jest Edyta Bartosiewicz, której piosenki są dla mnie nieśmiertelne.

Dziś tylko skandal kreuje gwiazdę?
- Skandal może pomóc i zaszkodzić. Skutkuje miejscowo, bo są czasy kolorowej prasy plotkarsko-informacyjnej. Ale głęboko u podstaw, żeby skutek był długofalowy, musi być talent.

Pytam, bo przez lata prowadziłaś skandalistkę Dodę.
- Doda, kiedy z nią pracowałam, była osobą o ogromnym temperamencie. Jak jest teraz - nie wiem, nie widziałam się z nią ze dwa lata. Dzięki temu temperamentowi można było stworzyć wizerunek osoby w zasadzie nieobliczalnej. W prasie ukazywały się dzięki temu historyjki mniej czy bardziej prawdziwe. Efekt był taki, że cały czas była na topie i czuła się z tym jak ryba w wodzie. W dodatku nie był to produkt wymyślony przez wytwórnię. Ona była bardzo autentyczna. I uczciwie zapracowała na swoją markę.

Wasze rozstanie i to, co po nim - nie było zbyt przyjemne. Nie mówisz sobie: stworzyłam potwora?
- Bardzo wielu ludzi mi to mówi (śmiech). Kiedy Doda odchodziła z zespołu Virgin, w momencie ich sporego sukcesu, nikt nie dawał jej wielkich szans. Powiedziałam, że potrzebuję pół roku, żeby była w Polsce równie rozpoznawalna, jak wielkie marki. Udało się. W każdym razie na tamten moment nie było w Polsce większej gwiazdy. Z tego mam satysfakcję.

Najbardziej kapryśna gwiazda, z którą pracowałaś?
- Musiałabym być niespełna rozumu, żeby o tym opowiadać. Z każdą z nich pracowało mi się świetnie, z każdą planowałam być zawodowo lata. To, że się rozstałyśmy, było ich wyborem.

Skąd ich nadwrażliwość na twoją popularność?
- Tego nie wiem. Również dlatego chcę zmienić zawodowy profil. Jako menedżer mam czyste sumienie. Nie popełniłam żadnych błędów, które mogłyby się odbić na karierach moich podopiecznych. Przeciwnie - efekty mojej pracy były bardzo dobre. Często w tym kontekście pojawia się słowo zazdrość. O co? Nie wiem. Może wszystko dlatego, że jak dziecku jest za dobrze, to nie szanuje rodziców… Może powinnam być, za przeproszeniem, zimną suką. Wtedy byłoby mi łatwiej.

Twoja zawodowa droga jest jak kariera "od pucybuta do milionera". Zaczynałaś jako niania dzieci Natalii Kukulskiej, dziś udzielasz wywiadów. Jaki jest klucz do takiego sukcesu?
- Zaczynałam od myjni samochodowej, żeby zarobić na pociągi, którymi podróżowałam na koncerty i festiwale (śmiech). Zapieprzałam z patyczkiem do uszu, żeby w wentylatorach nie było kurzu. To mnie nauczyło wielkiej cierpliwości. Porównanie "od pucybuta do milionera" jest trafne. Chociaż miliona jeszcze nie mam i to nie jest mój cel. A klucz do sukcesu? Wiara w siebie.

To prawda, że wszystko dla ciebie zaczęło się od Opola?
- Tak, to było na koncercie Varius Manx podczas festiwalu. Zespół zmieniał wtedy wokalistkę z Anity Lipnickiej na Kasię Stankiewicz. Miałam 16 lat i kiedy popatrzyłam na scenę, pomyślałam, że muszę kiedyś pracować z gwiazdami. Poza soulem i jazzem słuchałam wtedy głównie polskiej muzyki, więc wszyscy ci, których zobaczyłam w amfiteatrze, byli dla mnie wielcy. A że wcześniej musiałam, w związku z problemami ze wzrokiem, zrezygnować ze sportu - a uprawiałam długo lekkoatletykę i koszykówkę - to szukałam planu B. Mój trener brutalnie i szczerze powiedział mi, żebym poszukała czegoś innego.

Zaczęłaś jeździć na koncerty.
- Najpierw do Opola, potem do Częstochowy na koncert Natalii Kukulskiej. Wkrótce założyłam jej fanklub. Rodzice nie dawali mi pieniędzy na te wyjazdy, więc zaczęłam pracę w myjni. To były piękne czasy - nawet mimo tego, że z niektórych pociągów wylatywałam, bo nie miałam biletu. Wyliczałam, że jeśli go kupię, to nie starczy mi na koncert (śmiech).

Potem zostałaś nianią.
- Jakiś czas prowadziłam fanklub Natalii, polubiłyśmy się. Kiedy nieco podrosłam, zadzwoniła do mnie i zaproponowała mi opiekę nad jej synem Jasiem. To było w poniedziałek, a ja już w środę byłam u niej. Mój tata, jak się dowiedział, że jadę do Warszawy, to omal nie zemdlał. Tym bardziej że wiązało się to z przerwaniem studiów. Byłam po dwóch latach geografii. Mimo to spróbowałam. Potem zauważyła mnie Kaśka Kanclerz. Jak minęło ostatnie 10 lat - nie mam pojęcia.

Masz przekonanie, że marzenia ci się spełniły?
- Mam. Ale wiem, że to jeszcze nie koniec. Że jest jeszcze jakiś większy cel i jestem w jednej trzeciej drogi do niego. A wierzę w przeczucia. Kiedyś, jako 16-latka z fanklubu Natalii, przechodziłam koło gabinetu Kasi Kanclerz i pomyślałam, że na pewno będę z nią pracować. Spełniło się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki