Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bomba do klepania kosy

(mb)
W ostatnich tygodniach stażyści z Sypniewa mają szczęście do bombowych znalezisk. Pierwszy z prawej stoi Piotr Zduniak, który znalazł "bombę" w piecu c.o., obok niego Łukasz Olkowski
W ostatnich tygodniach stażyści z Sypniewa mają szczęście do bombowych znalezisk. Pierwszy z prawej stoi Piotr Zduniak, który znalazł "bombę" w piecu c.o., obok niego Łukasz Olkowski M. Bubrzycki
W poniedziałek 6 października z rana termometry wskazywały poniżej 10 stopni C i meteorolodzy nie zapowiadali ocieplenia. Pięciu stażystów Urzędu Gminy w Sypniewie dostało polecenie, żeby przed nowym sezonem grzewczym posprzątać kotłownię. Piotr Zduniak łopatą usuwał popiół z pieca c.o.

- Po raz któryś włożyłem łopatę do popielnika, ale okazało się, że nie mogę jej wsunąć głęboko, bo coś mi przeszkadza - opowiada młody mężczyzna. - Zajrzałem do środka i zobaczyłem coś jakby kawał grubej rury. Wyjąłem to. Nie bardzo wiedziałem co to może być.
Na podwórku, przy okienku wychodzącym z kotłowni, stał inny stażysta, Łukasz Olkowski. To on odbierał od kolegów niepotrzebne rzeczy, znalezione w kotłowni. Piotr podał mu ów dziwny przedmiot znaleziony w piecu. Łukasz wziął go w ręce i zaczął żartować, że to pewnie bomba.
Przedmiot miał kształt walca. Był ciężki - ważył kilka kilogramów - i nie był pusty w środku, jak stara łuska po pocisku artyleryjskim.
Do Łukasza Olkowskiego dołączyło kilku kolegów-stażystów. Przedmiot położyli na ziemi i dyskutowali, co to może być.
- Byłem wtedy w pokoju pani sekretarz gminy - opowiada wójt Jarosław Napiórkowski. - Stażyści stali tuż za oknem, widziałem ich i słyszałem, że mówili coś o bombie. Kazałem im nie ruszać znaleziska. Zadzwoniliśmy na policję. Na jej polecenie zarządziliśmy ewakuację pracowników. Zostaliśmy tylko we dwoje: ja i pani sekretarz.
Zarówno miejscowy dzielnicowy, jak i policjanci z sekcji kryminalnej komendy w Makowie, mieli podejrzenie, że może to być niewypał z czasów II wojny światowej. Zawiadomiono saperów z Nowego Dworu Mazowieckiego. Przyjechali po kilku godzinach. Wcześniej policjanci przesłuchiwali świadków zdarzenia.
Saperzy tylko rzucili okiem na znalezisko i wydali werdykt: "To nie wybuchnie". Zabrali jednak żelastwo ze sobą.
Następnego dnia nie ustalono, co to naprawdę było. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, był to - rozbrojony już - fragment pocisku, albo bomby, z czasów II wojny światowej. Wątpliwości rozwiał palacz c.o., który pracował do końca poprzedniego sezonu grzewczego w gminnej kotłowni. Twierdzi, że to on przyniósł do kotłowni ten kawał żelastwa, który byłfragmentem jakiejś maszyny rolniczej. Służył mu m.in. do klepania kosy.

Ostrożność była wskazana
- Ktoś może pomyśleć, że nasze działania były przesadne - mówi wójt Napiórkowski. - Ewakuacja ludzi z budynku była jednak w takim przypadku konieczna, bo naprawdę nie było wiadomo, czym jest znaleziony przedmiot. Pamiętaliśmy też to, co wydarzyło się przed tygodniem.
Tydzień wcześniej, 29 września, stażyści sprzątali teren wokół stadionu i tam, podczas zbierania gałęzi, natknęli się na przedmiot wyglądający bardzo podobnie, jak ten znaleziony tydzień później. Wezwano saperów, którzy stwierdzili, że to niewypał. Zabrali go ze sobą, żeby zdetonować na poligonie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki