Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bez butów i pamięci

possowski
Pies Kryzys doprowadził policjantów do zagubionej w leśnych ostępach staruszki.

Znaleźli ją, bo łoskot śmigłowca wypłoszył towarzyszącego jej psa. Policjanci ruszyli tropem zwierzęcia i tak poszukiwania chorej na Alzheimera kobiety zostały zakończone. Staruszka była boso, klęczała w wysokiej trawie i nawet nie wiedziała, że jest bohaterką trwającego od kilkunastu godzin zamieszania.

- Ile pani ma lat ? - pytam. - O, nie trza mówić - odpowiada pani Stanisława, kopie mnie przy tym w kostkę u nogi i puszcza oczko.

- To prawdziwa kobieta, nie powie - mówi jej siostrzenica, a siostrzeniec dopowiada: - 18, tylko jedynka z tyłu.

- Czego pani w tym lesie szukała? - usiłuję się dowiedzieć.

- Gdzie? - pyta pani Stasia i znowu puszcza do mnie oczko.

- Ona nie pamięta. Ona po trzy razy śniadanie je i wita nas kilka razy dziennie. Czasem się z niej śmiejemy. Mówimy: "po co taka głowa, skoro w niej nie ma rozumu". Stasia się denerwuje. "Ale to moja głowa" - odpowiada. Ale bywa, że daje się naprowadzić na jakiś temat i przez jakiś czas mówi nawet logicznie. Nagle jednak coś się w niej zacina, krzyczy, że ją okłamujemy i ucieka w las. Bierze co jej pod rękę wejdzie, słodycze, widelce, ubrania, robi węzełek i idzie. Do mamy, czyli do swojego domu rodzinnego w Wyrębie Karwackim. Już ze sto razy nam tak uciekała. Jak trzeba iść do kur czy napoić cielaka, to ją zamykamy - opowiadają Wacława i Janusz Rykowscy, którzy na co dzień opiekują się chorą na Alzheimera kuzynką.

Wystarczy chwila nieuwagi
Stanisława Leonarska dzieciństwo spędziła w Wyrębie Karwackim, ale całe dorosłe życie mieszkała w Jeleniej Górze. Tam pracowała na suwnicy w zakładzie maszyn papierniczych. Tam też wyszła za mąż i doczekała trójki dzieci: dwóch córek i syna. Najpierw zmarł jej mąż. Potem syn.

- Syn zmarł na raka. Z 15 lat temu to było. I tak się jej zrobiło właśnie po jego śmierci. Z każdym rokiem było z nią coraz gorzej i w końcu oddali ją do szpitala. Po trzech miesiącach ważyła 35 kilo. Jak po nią pojechaliśmy, to ją na rękach wynosiliśmy. Tu dopiero się trochę odżywiła i sił nabrała - opowiadają jej najbliżsi z Sątrzaski, u których pani Stasia mieszka od dwóch lat. W domu położonym na skraju wielkiego lasu.

- Ale gorąca - wtrąca pani Stasia, mając na myśli herbatę.

- Dmuchać trzeba. Wiatru pod nosem nie ma? - odpowiada pan Janusz. Pani Stasia dmucha i głośno się śmieje.

- A patrzy ciocia, czy mucha nie wpadła - zagaduje dalej siostrzeniec.

- A niech wpadnie, będę tłuściejsza - żartuje kobieta. I znowu puszcza oczko i kopie mnie w nogę.

- Trzeba cały czas na nią patrzeć. Sekunda nieuwagi, zbiera manatki i idzie - tłumaczy jej siostra Wacława i wraca wspomnieniami do 27 czerwca, dnia w którym pani Stasia zaginęła. - To było około godz. 22.00. Przygotowałam jej mycie, a ona poszła wybrać ubranie na zmianę. Minęło z pięć minut i nagle się okazało, że nigdzie jej nie ma. Poleciałam najpierw na piętro, potem obeszłam cały dom i pobliski las. Byłam też nad stawem, bo ona tam często chce myć nogi. Biegałam po lesie i wołałam, ją i psa. Ale nic. Zadzwoniłam więc po syna. Szukaliśmy jej do drugiej w nocy. Ale nie było po niej nawet śladu - opowiada.

Znaleźli ją na bagnach
A pani Stasia swoim zwyczajem zrobiła sobie tobołek - tym razem z bluzki i poszła "do mamy". A pies za nią.

- Doszła pod Karwacz. I tam spała, w takich dużych trawach. A pies, który wabi się Kryzys, bo w Kryzysie kupiony, obok. Rano ciocia zerwała się, cofnęła do drogi i poszła pod spaloną leśniczówkę. I tam, w tych bagnach, ją znaleźli - wyjaśnia Janusz Rykowski, który jest myśliwym i potrafi czytać ze śladów.

- Jak ją znaleźli, klęczała. A gdy zapytali: "co pani tu robi?", odpowiedziała, że wyszła pochodzić. Nic jej nie było. Tylko nogi miała czerwone jak raki, bo buty gdzieś zgubiła… - mówi siostrzeniec.

A pani Wacława nie może się nadziwić, jak ta policja dobrze i szybko wszystko zorganizowała.

- Taki tłum tu był. I psa nawet przywieźli. I śmigłowiec… - mówi.

- Informacja o zaginięciu 80-latki dotarła do nas rankiem, 28 czerwca. Najpierw w teren ruszyli policjanci, strażacy i mieszkańcy. Ale poszukiwania nie dały rezultatu. Dodatkowo zmobilizowaliśmy więc służby leśne i podjęliśmy decyzję, by ściągnąć helikopter z kamerą termowizyjną. I o godzinie 14 z minutami był już w Przasnyszu - tłumaczy zastępca komendanta policji w Przasnyszu Tomasz Łysiak.

W sumie pani Stanisławy przez niemal osiemnaście godzin poszukiwało Kobieta została znaleziona 28 czerwca ok. godz. 16.00. A że do przeszukania wytypowano około 500 hektarów, w odnalezieniu zaginionej istotne przyczyniła się załoga śmigłowca Bella 206, która z przeczesywała las niemal metr po metrze. W pewnym momencie łoskot łopat śmigłowca wypłoszył z krzaków psa zaginionej kobiety. Policjanci poszli jego tropem.

Nic nie zastąpi rodziny
I tak staruszka została znaleziona. Chwała wszystkim, którzy się do tego przyczynili. Ale wraz z tą historią rodzi się temat dotyczący opieki nad osobami chorymi na Alzheimera. Osobami, które, dodajmy, są często sprawne fizycznie i lubią podróże.

- Można pilnować, by taka osoba zawsze miała przy sobie karteczkę z adresem i telefonem kontaktowym. Można też wszyć jej w ubranie lokalizator, ale nic nie zastąpi czujności najbliższych - mówi Tomasz Łysiak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki